Margules.Nieobecność
Teatr jak wywoływanie duchów. Nie-obecności Ludwika Margulesa (recenzja)
Autor: Sylwia Hejno, Dziennik Wschodni ,16.10.2020
„Margules. Nieobecność” w reżyserii Łukasza Witt-Michałowskiego to spektakl-opowieść o nieżyjącym już twórcy teatru, który w Meksyku uchodzi za jednego z najwybitniejszych, a w Polsce jest zupełnie nieznany.
A cóż to za nazwisko, Margules? Polskie, żydowskie, meksykańskie? Tę historię rozpoczyna kryzys tożsamości, próba odpowiedzi na pytanie kim był, kim się czuł ten Polak żydowskiego pochodzenia, który trafił do Meksyku, nie znając ani słowa w obcym języku, który zaczynał od pracy na budowie, a stał się w tym kraju teatralną legendą.
Nikt go już o to nie zapyta, on sam nie usłyszy braw, zamknięty gdzieś teatralnej szatni zaświatów. Próba dotarcia do śladów jego obecności to praca dokumentalisty i reportera.
Spektakl miesza warstwę filmową, dokumentalną z wyimaginowaną rozmową zza grobu, gdy jego twórcy budują postać reżysera „Kwartetu” z fragmentów wspomnień, anegdot, archiwaliów i rozważań, dopominają się o miejsce dla niego w naszej historii. Oddali także głos tym, którzy pracowali z Margulesem, np. scenografce Monice Rai i asystentowi reżysera Rubenowi Ortizowi. Pojechali na pustynię gdzie mieszka jego dawna asystentka Hilda Valencia.
Kamera rejestruje jak reżyser Łukasz Witt-Michałowski, autor dramatu Artur Pałyga i odtwórca głównej roli Jarosław Tomica podążają śladami Margulesa, spierają się, dzielą się wątpliwościami. Przyglądają się swojemu bohaterowi z fascynacją, ale i starają się zachować dystans.
Dlatego „Margules. Nieobecność” wpisuje się również w dyskusję o teatrze i mistrzach-tyranach. Krytyczną perspektywę narzuca sama współczesność, ścieranie się różnych wizji teatru, tego hierarchicznego i bardziej demokratycznego, a te wątki stały się szczególnie istotne w kontekście niedawnych wyznań byłych aktorek i współpracowniczek Gardzienic.
Spektakl mierzy się zatem z samym Margulesem, nieprzyjemnym, nieprzystępnym, często okrutnym perfekcjonistą, stawia pytanie, jak byłby oceniany w dobie #metoo.
Margules był zwolennikiem scenicznego minimalizmu, toteż opowieść o nim także rezygnuje ze wszystkiego, co zbędne – odwrócona scena to niemal cała scenografia.
Rzecz dzieje w czasie meksykańskiego święta zmarłych, karnawału śmierci, który bierze rzeczywistość w nawias umowności – zmarli ożywają, żywi mają wstęp do świata zjaw.
Te dwie przestrzenie przenikają się na scenie, po której snuje się przypominająca pannę młodą śmierć (Anna Maria Sieklucka), a czwórka pozostałych aktorów (Marta Bartczak, Magdalena Hertrich – Woleńska, Michał Barczak i Kamil Drężek) wskrzesza minione wydarzenia. Splecenie perspektywy dokumentalnej, filmowej oraz onirycznej pogłębia odczucie rozmywania się granic różnych światów.
Margules Jarosława Tomicy nie pozwala sobie na uczuciowość, uważa ją za ckliwą melodramatyczną. Są jednak w spektaklu momenty, kiedy zimna maska opada i zderzamy się człowiekiem, naznaczonym traumatyczną wojenną przeszłością, o której on sam zdradza zresztą niewiele.
Matka Margulesa chowająca do kieszeni kępkę trawy, by nakarmić dzieci w obozie to jedna z tych sugestywnych wizji, które pozostają na długo w pamięci. Spektakl zawiera swoisty appendix, w którym dawni współpracownicy mają okazję powiedzieć mu coś ważnego po raz ostatni. Jakie będą ich słowa? Warto posłuchać.
Czym i o czym zatem jest „Margules. Nieobecność”? Teatralną pracą nad pamięcią, rodzajem artystycznego dokumentu i żywą biografią, która jednocześnie stara się poruszać uniwersalne tematy, jak twórca i jego dzieło, nieśmiertelność teatru czy okupianie sztuki cierpieniem. Niewątpliwą zasługą tego spektaklu jest nie tylko odkopanie Margulesa z pokładów naszego zapomnienia, głęboka analiza tej postaci i próba zrozumienia, kimże był ten szalony twórca, który pracował nad jednym przedstawieniem półtora roku, ale i skonfrontowanie modelu teatru opartego na przemocy ze współczesnością.
Premiera „Margulesa. Nieobecności” odbyła się 13 października w Centrum Kultury w Lublinie podczas Konfrontacji Teatralnych